Agata Maszkiewicz. Choreografka i performerka. Urodzona w Warszawie, obecnie mieszka we Francji. Od 2017 zrzeszona artystka teatru l’Avant Scene w Cognac. Regularnie pracuje z Art Stations Foundation w Poznaniu.
Absolwentka Institute of Dance Arts w Anton Bruckner Privatuniversitaet w Linz, w Austrii. Stypendystka programu Dance Web 2006. W 2007 roku kontynuowała edukację w Centrum Choreograficznym w Montpellier w ramach programu ex.er.ce.09 pod kierownictwem Mathilde Monnier i Xavier le Roy.
Obok własnej pracy choreograficznej, Agata współpracuje z innymi artystami m.in. z kolektywem Superamas, Vincentem Tirmarche. Ivaną Muller, Alix Eynaudi, Anne Juren, Magdaleną Chowaniec, Paulą Caspao, Christopherem Demarthe, Antoinem Tirmarche, Weroniką Szczawińską, Agnieszką Jakimiak, Piotrem Wawerem Jr. czy z Mateuszem Atmanem. Obecnie współtworzy nieformalną grupę A LOT OF PEOPLE.
W swych pracach („Polska”, „Snowflakes”, Don Kiewicz i Sanczo Waniec”„Pojedynek” , “Still Life”, “Taki Pejzaż”) wykorzystuje choreografię jako podstawowy środek dramaturgiczny. Interesuje ją taniec w szerokim znaczeniu rozumiany jako mniej lub bardziej zorganizowany ruch, niekoniecznie ludzkich ciał. Punktem odniesienia jest dla niej otaczająca rzeczywistość społeczna, którą stara się przekształcać na scenie - czasem w sposób poetycki, innym razem humorystyczny.
Czym jest dla Ciebie choreografia?
Rozumiem ją bardzo ogólnie jako organizację rzeczy i ciał (ludzkich i nieludzkich) w czasie i przestrzeni. To mój podstawowy środek dramaturgiczny.
Jakie tematy/obszary Cię interesują?
Studiowałam socjologię i chyba dlatego zawsze szukam w moich pracach konkretnego, społecznego zahaczenia. Często przyglądam się dyskursom w jakie owinięte jest współczesne, zachodnie, przeważnie kobiece ciało i staram się zakwestionować to, co wydaje się oczywiste. A więc kwestie tożsamościowe i sposoby jej reprezentacji przez długi okres były w centrum moich zainteresowań. Choć ostatnio od tego odchodzę. Coraz bardziej ciągnie mnie ku tematom związanym z symbiozą, rozmywaniem granic, z tym co nieokreślone, co podburza kartezjańskie rozumienie jednostki.
Co choreografujesz w swojej pracy?
Ciała, rzeczy, myśli, wzrok.
W jaki sposób pracujesz nad spektaklem?
Wszystko zaczyna się od jakiejś bardzo osobistej refleksji czy obserwacji. Potem zastanawiam się jak nadać temu doświadczeniu szerszy wymiar, by przejść z poziomu prywatnego na “ogólny”. Innymi słowy zastanawiam się, jak zainteresować moimi przemyśleniami kogoś więcej, niż moją wysoce nieobiektywną fankę mamę. A więc szukam połączeń między moim “zalążkiem” a innymi zjawiskami, często wyruszając na bardzo odległe od siebie tereny. Lubię nieoczywiste zderzenia rzeczywistości. By powstał spektakl, muszę znaleźć wiele takich dziwnych połączeń. Ten zalążek musi się rozrosnąć, zacząć pączkować, muszą mu wyrosnąć kłącza. Musi być tego dużo, żeby było z czego okrajać i by była szansa na wielopoziomowość spektaklu.
Bardzo często już na tym poziomie z tego buszu wyłania się odpowiednia forma. Potem analizuję kogo chciałabym zaprosić do współpracy, kto potencjalnie byłby tym pomysłem zainteresowany, gdzie szukać finansowania. Ile czasu na to potrzebuję, w jakich warunkach. Prawdopodobnie proporcjonalnie spędzam więcej czasu przy komputerze, czytając, planując, pisząc niż w studio. Taki proces twórczy zawsze jest bardzo rozciągnięty w czasie. Od pomysłu do realizacji często mijają dwa lata. Również dlatego, że równolegle jestem zaangażowana w różne inne działania, projekty.
Jaką rolę w Twojej pracy odgrywa „spektakularność”?
Bardzo dużą. Nie oznacza to, że każdy mój spektakl jest spektakularny ale zawsze zastanawiam się jak bardzo powinien czy nie powinien być, w których momentach, w jaki sposób i dlaczego. To bardzo silny środek budowania relacji z widzem. Spektakularność kojarzę mocno z rozrywką. Wysokiej klasy rozrywka to wielka sztuka.
Jaką rolę odgrywa w Twojej pracy wirtuozeria?
Znowu to zależy od spektaklu i od tego jak rozumiemy wirtuozerię. Na pewno nie uważam się za mistrza w mojej dziedzinie. Jestem świadoma moich mocnych ale przede wszystkim słabych stron jako tancerki czy performerki. I na tym często bazuję w pracy, również z innymi. Bywa, że pokazuję na scenie słabość, zmęczenie, moją nieudolność. Czasami wykonanie i choreografia muszą być perfekcyjnie wykonane. Innym razem ciało tylko służy do przesuwania elementów scenograficznych. W tym sensie bardziej interesuje mnie praca ze świadomością własnego ciała, co ono reprezentuje, jego wymiar społeczno – polityczny niż czysta wirtuozeria.
Jaką rolę odgrywa intuicja?
Dużą. Często wyczuwam, że poszłam w dobrym czy złym kierunku. Ale te “przebłyski” traktuję jako informację, że muszę się zatrzymać i coś przeanalizować. To znak, że materiał zaczyna spajać się z konceptem. Albo wręcz przeciwnie, że coś mi się “rozjeżdża”. By kontynuować pracę, muszę tę “intuicję” zrozumieć.
Czy istnieje projekt, który od dawna chciałaś zrealizować?
Nie. Ale jest taki, który od bardzo dawna realizuję i nie mogę go sfinalizować i zastanawiam się, czy nadal jest aktualny.
Na ile budżet ogranicza Twoją wyobraźnię?
Nie ogranicza. Ogranicza realizację.
Co chciałabyś/chciałbyś zmienić w sposobie produkowania sztuki choreograficznej?
Mieć więcej czasu i pieniędzy na poszukiwania (research) by ograniczyć pisanie fikcyjnych opisów projektów z głowy, które mają się nijak do końcowej realizacji.
Jak długo pracujesz nad koncepcją?
Trudno powiedzieć. Czasem od pojawienia się pomysłu do samej premiery. Ale to wtedy, gdy okaże się, że jest jakiś “problem” w założeniach. Często koncept zmienia się pod wpływem działań praktycznych, a czasami odrzucam ciekawy materiał wynaleziony w studio, bo nie umiem go pogodzić z konceptem. To stan ciągłej negocjacji. Ale mocny koncept jest ważny, bo pomaga mi w podejmowaniu decyzji. To sposób na to, by móc odnaleźć się w procesie twórczym, zwłaszcza gdy się pogubię i zabraknie dramaturga.
Jak pracujesz i jak komunikujesz się z publicznością?
To bardzo zależy od spektaklu. W moim solo POLSKA niezwykle ważny jest bezpośredni kontakt i wręcz uwodzenie widza. W “Don Kiewiczu” widz/widzka jest zostawiona/y sobie samej, to spektakl bardziej kontemplacyjny. W “Pojedynku” dajemy się obserwować ale jednocześnie rzucamy wyzwanie publiczności, proponując coraz to śmielsze sceniczne kombinacje. W “Takim pejzażu” zupełnie zrezygnowałam z frontalnego ustawienia. Akcja dzieje się między ludźmi. Widz/widzka sami wybierają punkt obserwacji, “swój pejzaż” oraz to, w jakim stopniu chcą wejść ze mną w interakcje. Czyli pozycja publiczności stale się zmienia. Świadomie też używam humoru, bo dzięki temu łatwiej jest zaakceptować nawet najdziwniejsze propozycje. Lubię też zaskakiwać, wyprowadzać publiczność z utartych ścieżek myślenia (nie koniecznie prowokować). Nie ma nic lepszego jak widz/ka, która mówi: nie wiem, co o tym myśleć.
Czy ważne jest, aby widownia odkryła związek między spektaklem, a Twoimi założeniami?
Nie. Ale ważne jest, żeby ten związek był. Spektakl musi być spójny i każda osoba biorąca w nim udział jako twórca, musi wiedzieć dlaczego coś robi w każdym momencie spektaklu. Wtedy jest szansa, że proponując coś nawet najbardziej niekonwencjonalnego, publiczność za nami (z nami) podąży.
Co według Ciebie zmieni się w pracy choreografek i choreografów w rzeczywistości post-pandemicznej?
Obawiam się, że wiele osób odejdzie z zawodu szukając innych środków utrzymania. Sporo osób może skupić się na szeroko rozumianej działalności pedagogicznej. W pewnych środowiskach może nastąpić powrót do tradycyjnego, frontalnego ustawienia scenicznego, bo tak najłatwiej będzie utrzymać obowiązujący dystans między publicznością. Albo może odwrotnie: pojawi się coraz więcej nowych form poza scenicznych? Akcje, manifestacje. Formy hybrydy. Propozycje dla małej grupy widzów, w miejscach publicznych, zwoływanych jako flash moby. We współpracy z innymi twórcami (nie tylko choreografami), społecznościami lokalnymi, organizacjami nie koniecznie artystycznymi. Chciałabym, żeby pojawiła się jakaś nowa forma międzyśrodowiskowej solidarności. By sprawiedliwiej podzielić się coraz skromniejszym tortem.